Grecja - Autostrada do Kavali

Po przejechaniu granicy bułgarsko-greckiej był już wieczór, a my byliśmy już wystarczająco zmęczeni. O zwiedzaniu Kawali nie było mowy. Mijaliśmy więc to miasto w zupełnych ciemnościach. Stwierdziliśmy, że sama Kawala to zbyt duży moloch, aby zatrzymywać się na tamtejszym campingu położonym w centrum miasta. Lepiej będzie udać się gdzieś dalej i zatrzymać się na mniej komercyjnym campingu w mniejszej miejscowości. Byliśmy spragnieni morza i odpoczynku.
Ustawiliśmy nawigację na Nea Iraklista, a dokładniej na camping Paradiso znajdujący się w tym miasteczku.
Przez ostatni odcinek trasy mogliśmy podziwiać czerwony księżyc wschodzący na południu nad morzem. Nie mogliśmy się już doczekać, kiedy wreszcie osiągniemy nasz cel i będziemy mogli rozkoszować się bajkową plażą.
Kiedy dotarliśmy do Nea Iraklista, nasz entuzjazm zaczął powoli topnieć, aby po zajęciu miejsca na campingu, zniknął niemal całkowicie. Byliśmy jednak zbyt zmęczeni aby narzekać i wybrzydzać. Była już niemal 22:00 i trzeba było czym prędzej położyć Franka spać.

Camping Paradiso w Nea Iraklista.

To chyba najgorszy camping, chociaż nieźle położony, jaki mieliśmy okazję odwiedzić. Umówmy się, na wybrzeżu Grecji w sezonie nie znajdziecie spokojnego, niezatłoczonego i rajskiego campingu.
Camping Paradiso  był przeciwieństwem wyżej wymienionych cech. Można by go śmiało porównać do jakiegoś obozowiska dla uchodźców, gdyby nie patrzeć na luksusowe przyczepy campingowe ustawione tu i ówdzie. Chociaż tych też było niewiele. Na campingu znajdowały się głównie prywatne domki, urządzone raczej po partyzancku. Ciasnota, małe parcele, porozwieszane pranie i taka jakaś slamsowa atmosfera to cechy tego miejsca.
Jest jednak co prawda położony w płytkiej zatoce, osłanianej z obu stron przez malownicze skały, a do tego posiada nienajgorszą plażę. Woda też jest nieco cieplejsza, niż na otwartym morzu.
My dostaliśmy miejsce pomiędzy budynkami sanitarnymi. Byliśmy tam jedynymi rozbitymi osobami, ale w sumie miało to swoje plusy. Mieliśmy blisko do toalet, dużo miejsca, brak sąsiadów i nawet troszkę trawy. Szybko rozbiliśmy obóz, ogarnęliśmy małego i po 23:00 można było pomyśleć o odpoczynku.
Bartek pomyślał jednak przytomnie i stwierdził, że oto właśnie nadarza się jedyna okazja, aby wyruszyć we dwójkę w tak zwane miasto i wypić romantyczną lampkę wina. Zostawiliśmy więc również zmęczoną już babcię, aby pilnowała Franka, na wypadek gdyby się obudził i poszliśmy w stronę morza.

Kuchnia w Grecji

Camping Paradiso, trzeba to przyznać, posiada na swoim terenie całkiem niezłą infrastrukturę nadmorską, w której skład wchodzą barek, całe mnóstwo leżaków i tawerna, w której to jadłam najpyszniejszą sałatkę grecką, jaką było mi dane spróbować. Deptak nadmorski w Nea IraklistaCo prawda dochodziła już północ, a my mieliśmy tylko wypić lampkę wina, ale jako że jestem turystką kulinarną, a do tego strasznym łakomczuchem, nie mogłam nie spróbować prawdziwego greckiego jedzenia. Oczywiście nie wiedzieliśmy jeszcze, że w Grecji jedzenie jest podawane w nieco innej formie, dlatego zaskoczyły nas rozmiary zaserwowanych przystawek. Zamówiliśmy po przystawce i sałatce, a dostaliśmy cztery duże i pełne talerze. W tym kraju, a zwłaszcza w jego kontynentalnej części, bowiem nie zamawia się dania na osobę. Zamówione potrawy stawiane są na stole, każdy dostaje talerz i częstuje się, czym chce. Takie jakby tapas.
Nie wiem, czy byłam tak głodna, czy rzeczywiście w tamtejszej tawernie tak dobrze gotowano, ale jedzenie było przepyszne. Do tego wino, muzyka na żywo, szum fal i światło księżyca. Nic dodać, nic ująć! Oczywiście porcjom nie podołaliśmy.
Wzdłuż morza przebiegał deptak, który w dzień nie był może zbyt atrakcyjny, ale wieczorami ożywał i był esencją śródziemnomorskiego kurortu.

Plaża w Grecji.

Na drugi dzień, po śniadaniu i wstawieniu prania, wybraliśmy się na plażę. Cały pas piaszczysto-żwirowej plaży był zajęty przez leżaki. Wolnej przestrzeni nie było praktycznie wcale. Aby móc zająć miejsce na leżakach, trzeba oczywiście zamówić coś w plażowym barku, a swoich przekąsek i napoi nie wolno konsumować. Trawiaste parasole i leżaki w ich cieniu były jednak tak kuszące, że nie zastanawialiśmy się długo. Do tego grecka frappe i jesteśmy w domu. Grecja - Plaża w Nea Iraklista
Plaża była dosyć wąska, z szybko opadającym dnem. Żwir może pokaleczyć stopy, dlatego warto zaopatrzyć się w buty plażowe. My jednak nie przewidzieliśmy tego szczegółu i opłaciłam to ranami na stopie. No cóż. Za gapowe się płaci.
Na obiad zjedliśmy ciepłe przekąski z plażowego baru. Bartek z Frankiem, ku mojemu zadowoleniu, cały dzień spędzili w wodzie, a mnie udało się trochę poczytać na leżaku. Jakoś jednak nie udało mi się osiągnąć stanu pełnego relaksu i wyciszenia. Cały czas nerwowo spoglądałam na wodę, sprawdzając, czy moje chłopaki są w zasięgu wzroku i czy wszystko ok, a głowę nawiedzały mi natrętne myśli, podszeptujące, że zła ze mnie matka, bo Franek nie zjadł porządnego obiadu, a właściwie na pewno jest już głodny, a do tego powinnam go już może ponownie posmarować kremem, a w ogóle to może powinien już wyjść z wody, bo pewnie jest mu zimno. Morze w Nea IraklistaPróbowałam co prawda przekonać samą siebie, że skoro się śmieje i świetnie się bawi, to na pewno żadna krzywda mu się nie dzieje, a z głodu jeszcze się nikt nie zesrał (jak to mówi mój mąż), więc powinnam wyluzować i skupić się na 174 stronie książki, którą próbuję przeczytać od pół godziny, ale niestety natychmiastowego przechodzenia z trybu opiekuńczej matki do trybu nicnierobienia nie udało mi się opanować. Po wszystkim stwierdziłam nawet, że jeden, góra dwa dni na plaży ok. Więcej nie, bo chyba bym zwariowała.

Grecja – co dalej?

W międzyczasie zapadła decyzja, aby zostać na tym campingu jeszcze jedną noc. Musieliśmy się oprać i wysuszyć ciuchy. Poza tym chcieliśmy się nacieszyć plażą i morzem i nieco odpocząć. Postanowiliśmy więc trochę wyhamować i zostawić temat „co dalej” na dzień następny.
Generalnie chodziło o to, że w Grecji miała się odbyć impreza rodzinna. Niektórzy członkowie rodziny byli już na miejscu i celem było spędzenie razem trochę czasu. Wiadomo, że w obecnych czasach, w XXI wieku, w dobie internetu i mediów społecznościowych, z większością rodziny widujemy się… od święta. Zwłaszcza, jeśli mieszka się za granicą, a inna część rodziny mieszka za jeszcze inną granicą. Wówczas takie spotkanie rodzinne to nie lada gratka. Dlatego jeszcze wieczorem, przed drugim noclegiem na campingu Paradiso, udało mi się skontaktować z moją kuzynką i zapadła decyzja o przeniesieniu się na Camping Kouyoni na południu półwyspu.
Rano zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Z powodu poślizgu z wyjazdem z Polski, niestety musieliśmy zrezygnować ze zwiedzania palców Halkidiki. Trochę trudno było mi się z tym pogodzić, więc zapytałam nieśmiało, czy może nie zboczylibyśmy o kilkanaście kilometrów z trasy, aby zjeść obiad w jednej z największych atrakcji wymienianych w przewodnikach. Reszta przyklasnęła mojemu pomysłowi i ustawiliśmy nawigację na restaurację Osogambros.

Osogambros – kulinarne serce Halkidiki.

Restauracja OsogambrosKiedy wspinaliśmy się stromymi i wąskimi drogami, do tego biegnącymi przez zapomniane wsie, zaczynaliśmy się nieco martwić, co zastaniemy na miejscu. Czy nie będzie to na przykład zabita deskami szopka, która jest nieczynna od lat? A może komercyjny moloch, gdzie zapłacimy krocie za obiad? Minęliśmy nawet jedną taką restaurację, która odpychała elegancją. Byliśmy już dość wysoko, w leśnym, chłodnym krajobrazie, kiedy po lewej stronie ukazał nam się obraz sielskiej, leśnej tawerny, a przed samochód wyskoczył uśmiechnięty od ucha do ucha staruszek, krzycząc coś i wymachując rękami. Nie było wyjścia, trzeba było zjechać. Staruszek zaraz przybiegł z polskojęzycznym przewodnikiem, gdzie palcem pokazywał akapit opisujący jego przybytek. Wysiedliśmy z samochodu, mile przywitani górskim chłodem, oraz entuzjazmem właściciela i jego syna. Zaczęliśmy podziwiać prostotę i niezwykłą atmosferę tawerny na świeżym powietrzu, ale nie mogliśmy ani zająć miejsc przy jednym ze stołów, ani zamówić niczego do picia. Chciało nam się kawy, ale nasze prośby zostały zbyte. W tym miejscu wszystko toczyło się we własnym rytmie i można było jedynie się mu poddać. Należy nadmienić, że całe menu było wypisane w pięciu punktach na drewnianej płycie przybitej do drzewa i wszystko kosztowało po 5 euro.

Steki z dzika, ogórki, wino i bałałajka.

Grecja - Jedzenie w restauracji OsogambrosW pewnym momencie z rozsypującej się szopki wyszedł właściciel i nakrył dla nas jeden ze stołów papierowym obrusem jednorazowym. Mogliśmy zająć miejsca i czekać na dalszy rozwój sytuacji. Bartek musiał przerwać fotografowanie, bo właściciel zawołał go do siebie. Kazał mu wybrać, bez przeprowadzania żadnych konsultacji, mięso dla nas wszystkich. Stanęło na stekach z dzika. Czy naprawdę był to dzik, tego pewnie się nie dowiemy. Potem udał się z właścicielem na tyły przybytku, gdzie musiał w ogródku zerwać pomidory i ogórki na sałatkę dla nas. Owe ogórki były od dwustu lat hodowane przez przodków Sogambrosa i niego samego, były więc nieskarzone chemią i nikt nie grzebał w ich kodzie genetycznym! Wow. Dla nas mieszczuchów to jest coś.
W końcu otrzymaliśmy nasze steki z ręcznie krojonymi frytkami i sałatką oraz napoje. Nie zapominajmy oczywiście o tzaziki. O kawie nadal nie było mowy. Pojedliśmy, a mama dała się nawet namówić na lampkę wina produkcji Osogambros. Wysłuchaliśmy opowieści, obejrzeliśmy książkę z wpisami gości, obejrzeliśmy zdjęcia, pośmialiśmy się z żartów ojca – Casanovy i syna, w końcu przyszła pora na tańce. SogambrosSyn właściciela wziął do ręki bałałajkę, a sam staruszek porwał moją mamę do tańca. Odnieśliśmy co prawda wrażenie, że jest to stała część programu, niemniej więcej nie doświadczyliśmy takiej greckiej życzliwości, spontaniczności i żywiołowości. Teraz przyszła pora na kawę, ale jakoś odeszła nam już ochota. Byliśmy pełni i trzeba było ruszać dalej. Nabyliśmy jeszcze butelkę pysznego wina z autografem, strzeliliśmy pamiątkową fotkę i odjechaliśmy.
Szczerze polecam! Jeśli będziecie odwiedzać Halkidiki, odwiedźcie to miejsce. Może spotkacie jeszcze niemal wiekowego staruszka i zasmakujecie prawdziwej Grecji!

Anna
Wstań, idź i zrób, a będzie zrobione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *