W niedzielę przed południem opuściliśmy Hajduszoboszlo i skierowaliśmy się na południowy wschód, gdzie czekała na nas Rumunia. Tego dnia mieliśmy przejechać nieco ponad 400 kilometrów i na nocleg zatrzymać się w Carta, aby następnego dnia wyruszyć na Drogę Transfogarską.
Rumunia
Winietę kupiliśmy przez internet za pośrednictwem strony rumuńskiego operatora https://www.roviniete.ro/en. Strona dostępna po angielsku, ale zakup winiety nie sprawił żadnych trudności. Informacje na stronie są jasne, a instrukcja prowadzi nas krok po kroku. Na maila otrzymaliśmy potwierdzenie, które później trzeba było okazać przy przekraczaniu granicy z Bułgarią. Dlatego pamiętajcie, aby nie usuwać żadnych maili, które otrzymujecie po zakupie winiety. Koszt winiety na samochód osobowy to zaledwie €3.
Pierwszy odcinek pokonaliśmy autostradą, jednak krajobraz Rumuni, mimo że nie byliśmy w tym kraju po raz pierwszy, urzekł nas. Wreszcie poczuliśmy, że jesteśmy na wakacjach.
Następnie wjechaliśmy na mniejsze drogi i mogliśmy z naszych wysokich foteli kontemplować zabudowę rumuńskich wsi i miasteczek, która tak bardzo różniła się od polskiej. Na posiłek zatrzymaliśmy się w pierwszej lepszej przydrożnej knajpie, którą wreszcie udało nam się spotkać. Jedzenie było raczej marne, ale co zrobić. Na camping w Carta dotarliśmy dopiero po zachodzie słońca.
Camping De Oude Wilg
Camping De Oude Wilg jest zdecydowanie godny polecenia. Dużo więcej przestrzeni i zieleni, klimatyczny wystrój i wyższy standard niż w Hajduszoboszlo. Jedynym minusem było to, że do podłącza do prądu było dosyć daleko, a my nie dysponowaliśmy tak długim kablem. Skorzystaliśmy jednak z życzliwości naszych sąsiadów – Holendrów i podłączyliśmy się do ich przedłużacza.
Sam camping, jak zresztą można wnioskować po holenderskiej nazwie, jest dosyć popularny wśród Holendrów. Dla nas było to dodatkowym atutem, bo obsługa biegle posługiwała się tym językiem. Nie było więc problemu z komunikacją. Koszt noclegu za dwie osoby dorosłe i campera z przyłączem do prądu to zaledwie €13,50.
Klasztor Cystersów w Carta
Rano obudził nas deszcz. Trochę zaczęliśmy się obawiać jak będzie wyglądać nasz wjazd na Transfoarasz w takiej aurze. Znajomi nastraszyli nas, że sama droga mrozi krew w żyłach, a co dopiero w deszczu. Pani na recepcji uspokoiła nas jednak, że droga nawet w deszczu niebezpieczna nie będzie. Problemem może być jedynie to, że niewiele zobaczymy. My musieliśmy się jednak trzymać planu. Nie mogliśmy sobie pozwolić na stratę kolejnego dnia i po śniadaniu ruszyliśmy w drogę.
Nie mogliśmy oczywiście opuścić Carta bez zwiedzenia ruin klasztoru. Po wyjechaniu z campingu należy skręcić w główną drogę w lewo i po chwili widoczne są ruiny i parking. Miejsce urokliwe i robiące wrażenie nie tylko na osobach, które choć odrobinę interesują się architekturą i historią. Ruiny są zadbane i można je zwiedzać po uiszczeniu opłaty w wysokości kilku euro.
Droga Transfogarska
Już przed południem niebo zaczęło się przecierać, a dzień zaczął się zapowiadać całkiem nieźle.
Na Drogę Transfogarską wjeżdżaliśmy od północy, co szczerze polecamy. Wysokość wzrasta szybko, szybko zmienia się krajobraz i na pewno nie będziecie rozczarowani. Jeszcze zanim zaczęliśmy porządnie wjeżdżać na górę, Franek zasnął w foteliku. Przespał całą trasę i obudził się dopiero jak zjechaliśmy na poziom lasu i zatrzymaliśmy się na obiad. Wydaje nam się jednak, że na niespełna trzyletnim dziecku nawet tak niesamowite widoki mogłyby zrobić średnie wrażenie, a my przynajmniej mogliśmy robić dowolną ilość postojów i zdjęć bez marudzenia.
Co tu dużo pisać. Naprawdę warto przejechać tą trasą. Droga jest szeroka i bezpieczna. Pokonują ją nawet autokary, a widoki są niesamowite. Jedyny minus to poziom komercjalizacji. W najbardziej urokliwych miejscach są porozstawiane kramy z pamiątkami i parasole. Nie ma się jednak temu co dziwić. Każdy chce żyć. Mimo wszystko warto. Doświadczenie, które pamięta się przez całe życie.
Jeśli jedziecie od północy, dosyć szybko zaczniecie zjeżdżać w dół. Zaraz po zjechaniu w obszar leśny, po prawej stronie zobaczycie dużą karczmę, gdzie można zatrzymać się na obiad. Jedzenie w głębokim lesie to sama przyjemność. Przy drodze też znajduje się wiele miejsc piknikowych, ale są to tereny prywatne.
Większa część trasy przebiega raczej płasko, choć widoki też są dosyć atrakcyjne. Wrażenie robi wielka tama, obok której będziecie przejeżdżać, nawet pomimo tego, że wymalowana jest na niej nazwa znanej firmy budowlanej.
Twierdza Poenari
Tego samego dnia mieliśmy jeszcze w planach wspięcie się do twierdzy Poenari Vlada Tepesza i nocleg 10 km dalej na campingu. Pod twierdzę dotarliśmy jednak dopiero na 15 minut przed zamknięciem. Stwierdziliśmy, że nie odpuścimy i wejdziemy na górę następnego dnia zaraz po otwarciu czyli o 9:00 rano. Nie było więc sensu jechać 10 kilometrów dalej, żeby następnego dnia wracać. Niestety maleńki camping pod samą twierdzą był pełen. Na szczęście w pobliżu można było znaleźć mnóstwo prywatnych kwater na wynajem. Zanocowaliśmy w pierwszym lepszym gospodarstwie, gdzie za pokój trzyosobowy z łazienką zapłaciliśmy około €15.
Do twierdzy Poenari prowadzi 1440 stopni.
Franek wspiął się sam bez trudu, a sapał chyba tylko z tego powodu, że postanowił nas przedrzeźniać :). Gorzej było z moją mamą, której trzeba było przypominać o oddychaniu. Jednak dała radę i była z siebie dumna. Widoki ładne, chociaż sama twierdza raczej nas rozczarowała. Dla osoby, która nie chce lub nie potrafi wczuć się w historię tego miejsca, jest to jedynie kupka kamieni. Jeśli jednak poświęcicie chwilę na przestudiowanie tablic informacyjnych, całość zaczyna nabierać atrakcyjności.
Kierunek Bułgaria
Po zejściu na dół, w busie zjedliśmy szybkie drugie śniadanie, doceniając posiadanie własnej lodówki w samochodzie i obraliśmy kierunek Bułgaria.
Na granicy w Ruse, jeszcze po stronie rumuńskiej trzeba było uiścić opłatę za przejechanie przez most w wysokości €2 za samochód osobowy i €6 furgonetka. Należy też okazać potwierdzenie zakupu winiety. Kontroler tylko zerknął na mój telefon z daleka i nie wierzę, że dojrzał takie detale jak data ważności winiety, czy dane pojazdu. Ale pewnie zależy na kogo się trafi i jaki ten ktoś ma akurat humor. Na granicy jak to na granicy musieliśmy odstać swoje, a potem witaj Bułgario.
Przeczytaj również: Wyprawa VW T3 do Grecji – Węgry.