Artykuł ten zacząłem pisać na gorąco, czekając na przesychanie kolejnych warstw podczas malowania naszego Volkswagena T3, pieszczotliwie zwanego Paździochem, a od czasu do czasu również Kanalią.
Dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy w ogóle go pisać, czy nie wstyd, albo co. Ale łan koziedet. Przecież, tak jak ja, robicie wszystko co możecie przy swoich busach i sprawia nam to przyjemność. Dużo się przy tym uczymy, od siebie na wzajem, jak i często też na własnych błędach. Sporo przeklinamy i tyramy nadgodziny żeby zarobić na części. Więc nie mam się czego bać 🙂
W razie gdyby znalazł się śmiałek, który chciałby podążyć moimi krokami, zamieszczę krótką listę narzędzi i materiałów których użyłem do wykonania zaprawek w naszym VW T3. Znajdzie się ona jednak nie tak jak zwykle to bywa na początku, ale na końcu artykułu, pod podsumowaniem. Ot taki dowcip z racji tego, że nie jest to poradnik młodego lakiernika, a pełne niespodziewanych zwrotów akcji, trzymające w napięciu opowiadanie zamieszczone w realiach blacharsko-lakierniczego westernu kung-fu. Jedziemy!…
Ruda tańczy jak szalona!
Paździoch gnije coraz bardziej. Rdza wyłazi wszędzie dookoła. Jak mogliście przeczytać w jednym z pierwszych wpisów „Remont Volkswagena T3 – Prolog” marzy mi się remont busa, taki z prawdziwego zdarzenia, ale z racji braku kasy odwlekam to puki co w nieskończoność. Sporo przez to czekałem z zabraniem się za „drobne” zaprawki lakiernicze czy też blacharsko-lakiernicze, ale w końcu musiałem się wziąć do roboty, bo zaraz nie będzie co ratować.
Najgorszym miejscem pod względem rdzy wydawał się tylny błotnik za lewym kołem. Tam po przygodzie z odkręconym kołem, o której kiedyś na pewno napiszę, wylazło na wierzch sporo rudej. Wyglądało to tak, jakby poprzedni właściciel mojego busa pomalował go prosto na rdzę (i pewnie tak właśnie było). Ze względu na tę rdzę przyprawioną dziurskami, wchodziła tutaj w grę tylko wymiana całego elementu.
Jak by nie było strasznie, to bym się nie bał. 🤪
Troszkę trząsłem porami na myśl o cięciu i spawaniu Paździocha, nie bardzo wiedziałem jak się do tego zabrać. Najlepiej było by go oddać w ręce fachowców, ale po pierwsze, jak już wspomniałem, nie jestem puki co wystarczająco bogaty na remont blacharski z prawdziwego zdarzenia, po drugie ostatnimi czasy zdarzało mi się srogo zawieść na wszelkiej maści fachowcach. Wspomnę o nich jeszcze w dalszych wpisach na temat blacharki.
Chodziło mi po głowie również zlecenie wymiany błotnika i zaprawek jakiemuś pseudo-blacharzowi, żeby się wszystko puki co trzymało. Szczęście w nieszczęściu, epidemia koronaświrusa pokrzyżowała nasze wiosenne plany wyjazdowe, przez co musiałem sam wziąć się za robotę. Zaoszczędziło mi to nerwów i wyzwisk pod kątem pseudo blacharza, a przysporzyło kilku tygodni walki na własną rękę.
Takim o to zbiegiem okoliczności, postanowiłem ratować naszą T3-jkę własnymi siłami, z nastawieniem, że jeśli coś spieprzę, to będzie przeze mnie spieprzone i w najgorszym wypadku będę poprawiał za dwa lata :).
Wracając do rdzy, bałem się cięcia busa i zabierałem się do tego jak pies do jeża. Na szczęście 😉 ruda wyłazi już wszędzie dokoła i na rozgrzewkę mogłem wybrać jakieś „łatwiejsze” do ogarnięcia miejsce. Padło na łączenie błotnika po stronie kierowcy. Nic strasznego, troszkę niewielkich kwiatków.
Na jednym kole w zdłóż lewego boku.
Założyłem na kątówkę włosy murzyna (co za baran wymyślił tę nazwę 😯) i zacząłem zdzierać lakier. Mimo głupiej nazwy z czystym sumieniem polecam obie wersje dostępne na rynku, czyli na wiertarkę i na szlifierkę kontową. Przy niskich obrotach można usuwać lakier niemalże warstwa po warstwie. Tym razem używałem tarczy do boszki. Po kilku sekundach poza samą rdzą ukazały mi się przykryte szpachlą dziury grubości kciuka, a dalej jeszcze więcej rdzy.
Po dziesięciu minutach odkrywania ognisk rdzy byłem już przy tylnym błotniku. Dalej nie darłem lakieru, bo wiedziałem że tylny błotnik będę i tak wymieniał.
Masakra. Otworzyłem browara i usiadłem na chwilę. Zamiast małej zaprawki, miałem przed oczyma błotnik i próg nadające się tylko do wymiany, oraz panel nad progiem, którego dolna część była pokryta dość głębokimi wżerami na całej jego długości. Sam próg również wyglądał wątpliwie.
Jak już coś robić, to przynajmniej byle jak 😀
Na tym etapie nie miałem jeszcze spawarki, więc szybka wymiana błotnika odpadała. Próbowałem się spieszyć, ponieważ planowaliśmy pod koniec lipca ruszyć Paździochem na objazdówkę po południowej Polsce. Postanowiłem więc zabezpieczyć wszystko najlepiej jak mi się uda, żeby zatrzymać lub chociaż spowolnić korozję. Wytrzyma ile wytrzyma, a za jakiś czas, jak dorobię się odpowiednich narzędzi, to sobie go na spokojnie wymienię.
Szczotką drucianą na wiertarce wyczyściłem całą rdzę, tak dokładnie jak tylko mogłem. W błotniku, w miejscu łączenia z dużym panelem za kierowcą, wdzięczyły się z gracją wcześniej już wspomniane dwie dziury. Zakładka w obu elementach była przegnita. Łapy normalnie opadają.
Oczyszczoną z mieszanki rdzy, ton szpachli i starego lakieru blachę przemyłem zmywaczem silikonowym i pokryłem Brunoxem epoxy. Jest to połączenie konwertera rdzy i podkładu epoksydowego. Wybrałem go ze względu na łatwość użycia i pochlebne opinie o nim krążące po internetach. Naturalnie wybrałem wersję w szpreju. Nakłada się go w 3-4 warstwach w odstępie około 40 minut, a następnie należy odczekać 24h do całkowitego wyschnięcia. Miejsca pokryte Brunoxem, po jego wyschnięciu zrobiły się czorne jak Black Metal w środku nocy. Starzy górale mówią, że to dowód na jego działanie.
Ziomuś, bez kitu.
Po wyschnięciu Brunoxa zakitowałem szpary masą uszczelniającą Innotec SPRAY-SEAL HS-m . Droga jak pierun i chyba robi dokładnie to samo co często polecany Novol STP FLEX. Novol jednak ciężko było znaleźć w Holandii. Jeśli już go znalazłem to kosztował tyle co Innotec, czyli czterokrotność polskiej ceny. W ogóle, jeśli chodzi o materiały, to chyba dalej opłaca się je targać z Polski. Często, wliczając podwójne koszty wysyłki, jestem w stanie oszczędzić jakieś 30%.
Wracając do kitu, to jeśli chodzi o szpary pomiędzy łączeniami blach, kituje się je nim jak zwykłym silikonem. Z jednej strony nie ma tu wielkiej filozofii, z drugiej znów jak to przy silikonie, trzeba nabrać trochę wprawy żeby kłaść go bez maz i różnych dziwnych artefaktów. Maluje się ten wynalazek metodą mokro na mokro, nie trzeba więc czekać z nakładaniem podkładu aż do wyschnięcia masy. Przy okazji kitowania szpar, postanowiłem wypełnić również wyżej wspomniane dziury. Nie chciałem pchać w nie tony szpachli w obawie przed tym, że szybko popęka (ciekawe ile to teraz wytrzyma). Po wypełnieniu szczelin psiknąłem wszystko jeszcze jedną warstwą brunoxa i zakończyłem szychtę.
Tak szczerze, to nie łudzę się, że takie zaprawki wytrzymają jakoś super długo, zwłaszcza tam gdzie były dziury, ale jeśli wygram chociaż ze dwa/trzy lata, to będę zadowolony. Najbardziej ciekawi mnie, co się stanie z miejscami, które miały wżery. Nie było tam żadnych dziur na wylot, a blacha wydawała się twarda. Na pewno napiszę coś, kiedy ten cały syf wylezie znów na wierzch.
Mistrz szpachli.
Następnego dnia przyszedł czas na horror Hiczkoka pod przerażającym tytułem „Zemsta Blacharza”. Są podobno dwie szkoły kładzenia szpachli, na gołą blachę i na podkład. Dziwne, bo przecież na opakowaniu jest jasno napisane, że szpachla chłonie wilgoć. Oczywistym wyborem w takim razie było położenie jej na podkład. Ponieważ ani nie lubię gipsówek i innych szpachlówek, ani nie jestem w tym jakoś specjalnie dobry, zajęło mi to kilka dni. Z racji tego, że po szlifowaniu szpachli pojawiały się miejsca, w których wyłaziła na wierzch goła blacha, powtarzałem cały brunoxowy rytuał przy kolejnych poprawkach. Wszędzie gdzie się dało używałem papieru ściernego o gradacji 180 i 240, na szlifierce mimośrodowej. Kupiłem też papier 320, ale zauważyłem, że po 240 powirzchnia jest wystarczająco gładka, więc moim zdaniem nie ma sensu sie babrać 320-ską. Niektóre zakamarki musiałem czyścić ręcznie papierem na korkowym klocku.
Dziwna sprawa z tym Brunoxem jest taka, że podczas szlifowania kleił mi się, zapychał papier i ciągnął, trochę jak niedoschnięty klej. Nie wiem czy to normalne, czy to może efekt spieprzenia czegoś, niczego na ten temat w internetach nie znalazłem, ale było to przynajmniej frustrujące. Tak czy inaczej kiedy uznałem, że zasługuję już na to, żeby dać sobie ze szpachlowaniem spokój, położyłem ostateczne dwie warstwy Brunoxa, a po wyschnięciu pokryłem to jeszcze warstwą szarego podkładu akrylowego.
Pani, dejże lakier…
Wreszcie przyszedł długo wyczekiwany moment malowania. Zaprawki blacharsko-lakiernicze to zdecydowanie nie moje hobby. Może kiedyś się do tego przyzwyczaję i jakoś wyrobię (przy VW T3 chyba trzeba), ale na razie to nie do końca moja bajka.
Ponieważ Paździoch był malowany przez poprzedniego właściciela, nie miałem pojęcia jaki jest kod lakieru. Wiedziałem tylko, że nie jest to raczej żaden z kolorów z palety Volkswagena. Jak by tego było mało, malowali go chyba jakimiś zlewkami i gołym okiem widać było na nim przynajmniej 4 odcienie brązu metallic. Jeśli jesteś ciekaw i masz chwilę wolnego czasu, zapraszam do naszej galerii lub starszych wpisów o naszym VW T3. Na pewno trafisz na zdjęcia, na których widać te różnice koloru.
W takich okolicznościach przyrody, jedynym wyjściem było skanowanie lakieru. Najłatwiej było odkręcić osłonę prowadnicy drzwi przesuwnych. W słoneczny sobotni poranek zabrałem więc kawałek paździocha na przejażdżkę do lakierniczego. Po zeskanowaniu wyszło im, że nasz kanciak jest ubrany w lakier z palety Hyundaia. Kupiłem trzy puszki koloru i trzy bezbarwnego i biedniejszy o €110! pognałem do domu.
Malowanie VW T3 na chodniku.
W jednym z wcześniejszych wpisów opowiadałem krótko o wymianie skrzyni biegów. Nie mam garażu, a jedynie carport pod domem. Coś w rodzaju daszku nad miejscem parkingowym, który znajduje się pod domem. Praktycznie rzecz ujmując, niby nie kapie mi na głowę, ale poza tym nie jestem w żaden sposób odgrodzony od ulicy. Skrzynię wymieniałem więc, ku zdziwieniu sąsiadów, na parkingu przed domem. Z malowaniem nie było inaczej. O idealnych warunkach nie było tu co myśleć.
Wiało i od czasu do czasu trochę kropiło, więc zawiewało też ten kapuśniaczek pod dach. Postanowiłem użyć plandeki, by osłonić się od tego szitu z zewnątrz na tyle, na ile się da.
Okleiłem sobie miejsca, w których nic nie robiłem żeby nie zawiało mi na nie lakieru. Na początku starałem się wywinąć papier tak, żeby nie powstała wyraźna linia między nowym, a starym lakierem. Później jednak jakoś tak wpadłem na pomysł, że okleję miejsca zaprawek trochę szerzej i spróbuję wymalować łagodne przejście pomiędzy starym a nowym lakierem.
Niestety po fakcie dopiero przyszło mi do głowy, że może to nie być najlepszy pomysł. Oczywiście po fakcie też zajrzałem w internet, który grzmiał jak teściowa na tronie, żeby nie oklejać bo wyjdzie kupa!
Nie ważne, cofnijmy się z powrotem do momentu, kiedy jeszcze o tym nie pomyślałem. Okleiłem więc okolice malowania, zmatowałem podkład i okolice malowanych miejsc ręcznie, papierem 600, znów na korkowym klocku ( przyjacielo-lakiernik doradził mi na przyszłość do tego typu roboty szarą włukninę, o taką. Sprawdziłem, działa, polecam). Odkurzyłem, a następnie odtłuściłem potem wszystko zmywaczem silikonowym i jąłem pryskać jak szalony wariat na lewo i prawo i z góry na dół. Muszę przyznać, że nie było tragedii. Warstwa po warstwie, bez zacieków całkiem ładnie.
Pełna profeska, Picasso Pavarotti normalnie.
Zastosowałem lakier Sandox w puszkach Colormatic niemieckiego Motipa. Wyszło dosyć drogo jak już wspominałem wyżej, ale to była jedyna opcja w mojej okolicy. W sprayach Colormatic stosuję się dysze, które udają te z prawdziwego pistoletu lakierniczego. W teorii ciśnienie wtryskiwanego lakieru powinno też być jednostajne aż do całkowitego opróżnienia puchy. Może właśnie dlatego poszło mi z lakierem dość łatwo.
Kolor, kładzie się znów w kilku cienkich warstwach, w odstępach co 15 minut. Po położeniu czterech warstw i odczekaniu 20 minut, przyszedł czas na lakier bezbarwny. Użyłem tutaj też Sandoxa, w tych samych puszkach co przy kolorze. Kładzie się go również w kilku cienkich warstwach mokro na mokro i podobno trzeba to robić szybko. Pokryłem naprawiane miejsca trzema warstwami lakieru. Powierzchnia wyszła jakby delikatnie chropowata, mimo wszystko nie wygląda to moim zdaniem tragicznie. Spróbuję to jeszcze w przyszłości przepolerować. Na całą operację zużyłem równo po jednej puszcze koloru i klaru.
Z racji tego, że nie miałem wcześniej czasu, papier, którym okleiłem busa, przyszło mi zerwać kilka dni później. Jak już wspomniałem powyżej, z efektu byłem mocno zadowolony czy też mile zaskoczony. Pogapiłem się więc przez chwilę na moje dokonania po czym jąłem szarpać papier na lewo i prawo oraz zrywać taśmę. Chwilę później, po okolicy rozległo się głośne „o rzesz !!&#^%$*!**^^#**!&&&@&@*$ lę!!!”. Efekt na zdjęciu poniżej.
Pora na śledztwo.
Teraz, jeśli bym to opowiadał w barze przy browarze, rozległy by się głosy fachowców mówiące o tym, że niepotrzebnie oklejałem, że szprejem się nie maluje, że metallic to tylko profesjonalista może kłaść i jakieś takie…
…Peewka. Ale moim zdaniem zawsze warto spróbować swoich sił. Musiałem rozkminić co poszło nie tak. Założyłem oczywiście z góry, że wszystko spieprzyłem po całości, ale zgodnie ze starą nauką, nie myli się ten, kto nic nie robi, a żeby nie spieprzyć następnym razem, musiałem przeprowadzić śledztwo.
Mam przyjaciela, który jest zawodowym lakiernikiem (od niedawna też szczęśliwym posiadaczem VW T3 😁). Zadzwoniłem więc do niego i zapytałem czy mogłem schrzanić to na tyle, żeby kolor różnił się aż tak. Jego odpowiedź nie była jednoznaczna. Metallic jest bardzo kapryśny, i zdarza się, że dwa elementy malowane w jednej lakierni przez dwóch lakierników, tym samym lakierem i sprzętem, będą się od siebie minimalnie różniły. Więc technika, rodzaj podkładu ilość warstw itd. ma jak najbardziej znaczenie, ale w moim przypadku różnica była na to zbyt duża. Nie wspominam nawet o malowaniu do taśmy, bo to był całkiem poroniony pomysł.
Ok. Spierniczyłem, ale zawsze mogło być i było gorzej 🙂
Chwilę później zauważyłem, że z przodu, na błotniku, różnicy praktycznie nie widać. Właściwie efekt w tym miejscu był taki, jaki spodziewałem się uzyskać. Nie od razu na to wpadłem, ale przypomniało mi się jak różnobarwny jest Paździoch. Ponieważ pod karportem światło mam dość słabe i mało miejsca, postanowiłem rzucić okiem na zdjęcia. I oto…
… pababam 🙂 plus jest taki, że mam już teraz kod ciemniejszej wersji, więc z postępem prac nasz najmilejszy VW T3 będzie coraz mniej wieloodcieniowy.
Podsumowując.
Ostateczny efekt uważam za mocno zadowalający (oczywiście biorąc pod uwagę pierwszy raz i malowanie sprayem). Sporo się przy tej robocie nauczyłem (i nakląłem). Takie zaprawki to na pewno nie jest prosta sprawa i zdecydowanie czasochłonna, ale nie należy się tego bać, zwłaszcza, że proces jest całkowicie odwracalny. Jeżeli nie jesteś posiadaczem kompletnie odrestaurowanego na igłę klasyka i lubisz pogrzebać przy swoim busie, prędzej czy później też Cię to czeka 😁.
Z góry życzę wszystkim posiadaczom VW T3 powodzenia przy niekończących się projektach, a teraz grzeję palce i biorę się do opisywania pierwszej w życiu wymiany błotnika. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek. Będzie jazda bez trzymanki!! 😁
Saluto i ave T3!
Zgodnie z obietnicą z początku artykułu, dla nieustraszonych śmiałków, którzy chcieliby teraz podążyć zbliżoną do mojej drogą zaprawek blacharsko-lakierniczych w swoich kanciastych klasykach, zamieszczam poniżej krótką listę narzędzi i materiałów, których użyłem podczas tej operacji.
Narzędzia
- Szlifierka mimośrodowa – Blacharze używają pneumatycznych, mój kompresor jest raczej za mało wydajny więc szlifowałem szlifierką elektryczną Bosh GEX 125-1 AE. Mucha nie siada.
- Korkowy klocek do szlifowania
- Wiertarka, lub wkrętarka
- Zestaw szpachelek blacharskich
- Pistolet do silikonu
- Kostki do układania silikonu
Materiały
- Brunox Epoxy w sprayu, 1 puszka 400ml – Konwerter rdzy i podkład epoxydowy w jednym. Wybrałem go ze względu na wszechobecne wżery. W przypadku zdrowej blachy, użył bym chyba podkładu epoxydowego 2k.
- Szary podkład akrylowy Novol, 1 puszka 400ml
- Lakier w sprayu dorobiony pod kolor nadwozia, 1 puszka 400ml
- Lakier bezbarwny w sprayu 1 puszka 400ml
- Papier ścierny o gradacji 180, 240 i 600
- Szpachlówka uniwersalna
- Zmywacz silikonowy