Park Habakuky Słowacja

Szczerze mówiąc wcale nie chce mi się pisać tego wpisu. I nie chodzi o to, że ma on być nudny. Wręcz przeciwnie. W ciągu 3 dni naszego powrotu z Grecji wydarzyło się naprawdę sporo… naprawdę SPORO. Na przykład to, że znaleźliśmy trupa, który ostatecznie okazał się trupem nie być. Ale trup to trup. Atrakcja jakich mało.

Ale zacznijmy od początku

Jeśli nie śledzisz naszej wyprawy od początku, to zapraszam do przeczytania 1 wpisu z tej serii – Wyprawa VW T3 – Grecja – część 1.

Powrót z Grecji

Auta bez tablic w MacedoniiZ Grecji wracaliśmy przez Macedonię. W sumie cała trasa przebiegała drogą wśród gór, często osłoniętą z obu stron skałami. Było pięknie, ale poza tym, że mijaliśmy kilka samochodów bez tablic rejestracyjnych, obyło się bez większych atrakcji. Wjechaliśmy do Serbii. Tutaj musieliśmy posiadać zieloną kartę. Zarówno w Macedonii jak i Serbii nie ma winiet. Za płatne odcinki autostrad płaci się w bramkach.

Zjedliśmy paskudny obiad w restauracji przy stacji benzynowej, na której ekspedient obsługiwał z papierosem w ustach. Trochę folkloru.

Trochę zbyt serio wzięliśmy informację, że trzeba spać w hotelu, bo w tym kraju jest obowiązek meldunkowy i że będzie to kontrolowane na granicy. Szukaliśmy więc hotelu względnie taniego i blisko autostrady. Nocleg wypadł nam w okolicy miasta Nisz. Trzeba się było streszczać z tym szukaniem, wybór padł wiec na hotel dwugwiazdkowy Zeleni Vir, gdzie pokój trzyosobowy ze śniadaniem kosztował nas €50. Z zewnątrz wyglądał jak luksusowy pałac, w środku…. no cóż. Te dwie gwiazdki są adekwatne.

Serbskie „luksusy”

Hotel Zeleni Vir SerbiaPokój był względny, ale łazienka po skorzystaniu z prysznica była kompletnie zalana i śmierdziało z niej przeokrutnie. A w restauracji niestety byliśmy zmuszeni wdychać dym papierosowy, bo personel postanowił sobie zrobić przerwę na papierosa, a stolik w restauracji wydał im się chyba idealnym ku temu miejscem. My jak my, ale Franek… No cóż, rozumiem, że pewne europejskie standardy w niektórych częściach Europy jeszcze nie są powszechne… Nie pomyślcie sobie, że jestem jak francuski piesek i że wymagam nie wiadomo czego, ale ta restauracja dla palących to było przegięcie.  Na jedną noc OK. Tym bardziej, że cenowo atrakcyjny. Ale generalnie nic specjalnego. Hotel nie posiada własnej strony internetowej.

Jeszcze przez cały kolejny dzień tłukliśmy się przez Serbię. Może i jest to piękny kraj, ale niestety nam dane było zobaczyć tylko krajobraz biegnącej przez jego środek autostrady. Naszym celem na dziś było przejechać granicę i znaleźć się na Węgrzech!

Jak się okazało z tym przejechaniem przez granicę problem był największy. W końcu chcieliśmy wjechać do UE. Czekało nas więc kilka godzin stania w ogonku. W upale. Na granicy oczywiście nikt nie kontrolował, gdzie spędziliśmy noc. Na Węgry wjechaliśmy późnym popołudniem,  głodni i zmęczeni, a przecież trzeba było jeszcze kupić winietę.

Trup

Kiedy wreszcie udało nam się na dobre wjechać na teren Unii Europejskiej, jedyne o czym myśleliśmy, to posiłek i odpoczynek. Było już bardzo późne popołudnie. Znalazłam w internecie najbliższy możliwy camping. Zjechaliśmy z autostrady, ale zamiast jechać dalej według wyznaczonej przez nawigację trasy, mój małżonek nic nikomu nie mówiąc, wjechał na piaszczystą drogę prowadzącą pod wiadukt autostrady. Oczywiście zaczęły się pytania, no bo jak to? Mało mu atrakcji na 1 dzień?

Za wiele nie chciał powiedzieć, ale dociśnięty przyznał, że wydawało mu się, że przy autostradzie leżał człowiek. Wspiął się na wał i zaczął się oddalać wzdłuż barierek. My rzecz jasna nie byliśmy zachwyceni, tym bardziej, że do celu było już naprawdę niedaleko, a słońce zaczynało się chylić ku zachodowi. Jednak postój to postój, można było przynajmniej rozprostować nogi, no a poza tym, jeśli moja druga połówka miała rację i ktoś potrzebował pomocy, no to wiadomo… Czekaliśmy, a w tym czasie Bartek szedł i z tego co się dowiedziałam później, targały nim mieszane uczucia…

…No bo

…jak się rzeczywiście okaże, że znajdzie trupa, to trzeba będzie wzywać policję, czekać i pewnie szlajać się po posterunkach nie wiadomo do której. A w aucie niezadowolone żona, teściowa i małe dziecko. Nie poddał się jednak i za kolejnym zakrętem zobaczył, że rzeczywiście ktoś leży. Raczej blado wyglądał, tak bardziej trupio. No ale cóż, teraz już nie mógł zawrócić. Podszedł, tyrpnął, zagadał i trup się obudził. I nie myślcie sobie, że był to po prostu pijany tubylec, który przysnął przy drodze. Zaznaczam, że to była autostrada pośrodku niczego. Pijani tubylcy nie mają w zwyczaju ucinać sobie drzemki w takich miejscach.

Ów osobnik, to był mężczyzna po 60-tce, słusznej postury, jak się okazało Niemiec, a nie Węgier. Człowiek ten, jak sam później opowiedział, raz w roku zabiera na przyczepce różne dobra pierwszej potrzeby do pewnej biednej rumuńskiej wioski. Właśnie wracał z takiej wyprawy, kiedy zabrakło mu paliwa. Zabrał więc 2 butelki – 1 z wodą, 2 na paliwo i ruszył na piechotę do najbliższej stacji. Najbliższa stacja była oddalona o jakieś 30 km. Myślał, że tak jak w Niemczech, jak tylko wyjdzie na autostradę, to przyjedzie policja i zabierze go na stację, a potem odwiezie do samochodu. Przeliczył się. Do stacji dotarł nie niepokojony, ale wrócić już nie zdołał. Zemdlał w ponad 30-sto stopniowym upale.

Kiedy zobaczyłam Bartka schodzącego z wału w towarzystwie obcego faceta, szczerze mówiąc byłam mocno zaskoczona. W sumie byłam przekonana, że mu się przywidziało. No ale oczywiście zabraliśmy umęczonego osobnika ze sobą. Bartek zdeklarował się go odwieźć, ale najpierw podrzucić nas na camping, do którego był już rzut beretem.

Camping nudystów

Dotarliśmy więc na znaleziony przeze mnie camping, ale tutaj czekało nas kolejne zaskoczenie. Po jego terenie chodzili sobie w najlepsze ludzie w całkowitym negliżu. I to nawet rodziny z dziećmi. Byliśmy przekonani, że to jedyny camping w pobliżu, zapytaliśmy więc pana w recepcji, czy moglibyśmy zostać bez rozbierania się. Pan pokręcił wątpiąco głową i powiedział, że musielibyśmy wyjechać przed 7 rano. Po czym dodał, że 3 kilometry wcześniej mijaliśmy normalny camping.

Nie wiem jak to się stało, że nie znalazłam go w internecie, a potem minęliśmy go i nie zwróciliśmy uwagi, ale rzeczywiście był. Niestety bez restauracji. Zaklepaliśmy miejsce (chociaż nie było takiej potrzeby, bo łączka była praktycznie pusta) i ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez panią w recepcji, na poszukiwanie restauracji. W końcu udało się coś znaleźć. Bartek zostawił nas i pojechał odwieźć na szczęście niedoszłego trupa do samochodu. Na camping dotarliśmy, kiedy już było ciemno, na szczęście po posiłku morale nieco nam się poprawiły. Rozbiliśmy szybko obóz i poszliśmy spać.

Kolejnego dnia niestety znowu dały o sobie znać problemy z łapą alternatora. Bartek zostawił nas z całym dobytkiem i ruszył na poszukiwanie warsztatu. Okazało się, że camping, na którym się zatrzymaliśmy to wypadowa baza rekreacyjna dla ludzi z okolicznych miast. Na jego terenie znajdowało się kąpielisko, zjeżdżalnie wodne, plaża, place zabaw i wiele innych drobnych atrakcji. Świetne miejsce, żeby zostać tam kilka dni. Niestety w tym dniu tak gorąco, żeby się kąpać, nie było no i jeszcze musieliśmy dotrzeć do domu. A zostało nam 666 km do przejechania :D.  Niemniej polecam camping Sziksofurdo nawet na kilkudniowy pobyt. Znacząco różnił się od tych w Grecji.

Habakuky

Atrakcje przy parku HabakukyPrzecięliśmy Węgry i Słowację. Po południu zmęczenie dało się we znaki. Bartek miał dość. Franek również. Mnie zależało na tym, żeby jeszcze dzisiaj dotrzeć do domu, ale atmosfera zrobiła się na tyle nerwowa, że siedziałam cicho. Bartek znalazł jakiś bajkowy park dla dzieci, ale zbliżała się już 17:00 i godzina zamknięcia. Na parking wjechaliśmy o 16:30. Z autem znowu coś było nie tak i Bartek wygonił nas do parku, a sam został przy busie. Oczywiście przy kasie okazało się, że oczywiście, wejść możemy i w ogóle nie ma żadnego problemu. Sam park okazał się być super atrakcją. Bajkowe domki, smok, czarownica, mini zoo i plac zabaw. Bartek trochę ochłonął, dołączył do nas i czas spędziliśmy naprawdę fajnie.

 

Bobslej przy parku HabakukyPo wyjściu okazało się, że to nie koniec atrakcji. Kolejka bobslejowa, trampoliny, kolejne PZ-y (czyli place zabaw, bo czasami przy dziecku trzeba używać szyfru 😉 ) i restauracja z całkiem smacznym słowackim jedzeniem. Habakuki, to miejsce, gdzie warto się wybrać nawet na weekend. Szczerze polecamy.

I to koniec wyprawy do Grecji

Odpoczęliśmy trochę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Było już całkiem późno, niemniej do domu było już tak blisko, że nie opłacało nam się stawać po drodze na nocleg. Bartek był już tak zmęczony, że byłam zmuszona usiąść za kierownicą. Na szczęście tylko kawałek, bo wykończony Franek nie dawał Bartkowi zmrużyć oka i ten szybko stwierdził, że woli siedzieć za kierownicą niż z tyłu z marudzącym dzieckiem. No cóż. matki nikt nie zastąpi.

O 1:00 w nocy dotarliśmy do domu. Po niecałych 2 tygodniach intensywnej, zdecydowanie zbyt intensywnej jazdy i bardzo intensywnych, ale niezapomnianych wakacjach w Grecji, które nas bardzo dużo nauczyły…

… a potem mechanik powiedział, że mieliśmy mnóstwo szczęścia, bo dojechaliśmy na końcówce hamulców, które mogliśmy w każdej chwili stracić. Dodam, że ten sam mechanik robił ich przegląd przed wyjazdem. Byłam w szoku i dosyć wściekła. Ale najważniejsze, że się nic nie stało.

Głupi ma zawsze szczęście…

Anna
Wstań, idź i zrób, a będzie zrobione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *