Ciekawe czy zdarzyło Ci się kiedyś zmienić plany wakacyjne dzień przed planowanym wyjazdem?

Nam tak. I nie chodzi mi o przesunięcie rezerwacji hotelu czy pójście do Jazzrocka zamiast na Wawel, ale o obranie zupełnie innego kierunku i formy wakacji.

Nie wiem czy było to z winy złamania przeze mnie nogi trzy miesiące wcześniej, czy bardziej tego, że przeważnie, najczęściej, zawsze, prawie, nigdy się nie poddajemy 😀 i do ostatniej chwili łudziliśmy się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Dzień przed prawie przez rok planowanym wyjazdem naszym busem do Chorwacji dowiedziałem się, że złamanie kości śródstopia, które skutecznie uprzykrzało mój żywot od ponad dziesięciu tygodni, jeszcze się nie zagoiło i że w żadnym wypadku nie mogę prowadzić samochodu z manualną skrzynią biegów.

Cholera. Wszystko, poza moją nogą, było dopięte na ostatni guzik. Trasa zaplanowana, zakupy zrobione, mapy przestudiowane, a tu taka lipa.

Od planu A do planu Ó.

W piątek wieczorem, po zakończeniu ostatniego dnia pracy i uśpieniu Franka, usiedliśmy z Anią przy winie i zaczęliśmy myśleć co zrobić żeby uratować nasze wakacje.

Opcji nie było wiele. Ania nie czuła się do końca na siłach, żeby przejechać 5000km, 30 letnim VW T3. Ja mimo, że stawałem już na nodze i po domu i podwórku poruszałem się bez kul, tym bardziej. Wcześniej braliśmy pod uwagę, żeby pojechać osobówką z automatem i spać w namiocie i hotelach, ale z gipso-butem na stopie nie wchodziło to w grę.

Miałem trzy tygodnie wakacji, które w każdej chwili mogłem skrócić lub odwołać. Ponieważ plan A zakładał, że mieliśmy jechać naszym kamperopodobnym VW T3, nie zabukowaliśmy żadnych noclegów, ani po drodze, ani na miejscu, mogliśmy więc bez problemu zmienić cel podróży. Zaczęliśmy przeglądać internety, pod kątem ofert lastminute, żeby może polecieć jednak do tej Chorwacji, chociaż na jakiś tydzień, lub ewentualnie znaleźć coś innego.

Last faking second.

Wtedy trafiłem na informację o ofertach lotów last second.

Są to oferty na nie do końca wyprzedane loty. Koszt biletu w sierpniu 2018 to 99 euro w obie strony. Datę lotu powrotnego, możemy wybrać z lotów dostępnych przez dwa tygodnie od momentu wylotu.

W naszym przypadku, na stronie Transavii znaleźliśmy wypis dostępnych lotów na najbliższe trzy dni. Lista nie jest w żaden sposób aktualizowana. Dwa razy w tygodniu pojawia się nowa lista z dostępnymi lotami, nie jest jednak podane ile miejsc na dany lot zostało, jedziesz więc na lotnisko trochę w ciemno.

Na liście na sobotę znajdowało się sześć lotów w tym jeden do Splitu. Postanowiliśmy, że pojedziemy na lotnisko, spróbujemy polecieć do Chorwacji, a jeśli się nie uda, to gdziekolwiek gdzie jest ciepło.

Ok, to jedziemy! Wydaje mi się, że gdzieś pomiędzy 22:11 a 23:03 na lekko winnym rauszu zarezerwowaliśmy taksówkę i zaczęliśmy pakować walizki.

Wakacje czas start!

Samolot do Splitu odlatylast secondwał jakoś po 11. Ponieważ to nasz debiut zarówno jeśli chodzi o Last Second jak i lotnisko Schiphol w Amsterdamie, chcięliśmy być na miejscu najpóźniej o 9 rano.

Wczesna pobudka, szybkie dopakowanie walizek, taksówka zamówiona na szóstą, pociąg z Arnhem odjeżdża o 6:40.

Około godziny 5:45 dostaję SMS z firmy taksówkowej, że niestety nie udało się znaleść żadnego wolnego kierowcy i taksówka nie przyjedzie. Szybka zmiana planu, za 10 minut odjeżdża autobus, Ania łapie Franka i walizkę pod pachę, ja odpalam odrzutowe kule i ogień na przystanek. Zabrakło nam 20 metrów. Machałem, ale kierowca najwidoczniej nas nie widział, gdybym nie kuśtykał to by się udało.

Wracamy do domu, ja, nerwus nad nerwusy kipię i mówię że to pi…..ę. Ania przeważnie nie poddaje się bardziej nigdy niż ja, w skrócie nigdziej, zaczęła więc szukać numeru do innego taksówkarza, mieszkamy na wsi, w pięćsetpięćdziesiątej pozagalaktycznej strefie komunikacyjnej więc to nie takie proste.

Bam! 6:20 siedzimy w taksówce do Arnhem. Kierowcą okazał się być nasz sąsiad mieszkający kilka domów dalej, który szybko wyskoczył z łóżka i uratował nam tyłki.

Na nasz pociąg na pewno nie zdążymy, ale na pewno będzie następny, jeszcze może się udać.

Udało się. Około 9:30 dotarliśmy na lotnisko. Mimo że Schiphol jest gigantyczne, bez większych problemów (czytaj: z ogromnymi problemami, biegając tam i z powrotem) udało nam się znaleść stoisko Transavia, przy którym mieliśmy kupić nasze bilety.

Niestety okazało się, że bilety na lot do Chorwacji są już wyprzedane, mało tego nie było już trzech miejsc w żadnym z lotów, który by nas interesował. Jedyne dostępne miejsca były na wyloty kolejnego dnia lub dwa dni póżniej, przy czym trzeba się było szybko decydować, bo te też w każdym momencie mogły się wyprzedać.

Ponieważ byliśmy świadomi takiego obrotu sytuacji, nie przejęliśmy się tym zbytnio i zaczęliśmy szukać alternatywy.

Last fucking second to nie tylko loty.

Oczywiście, loty last second są oferowane przez większość biur podróży.  Te same biura oferują również wczasy na ostatnią chwilę.

Zaczęliśmy więc przyglądać się różnym ofertom. Wśród tych lepszych i tych gorszych ofert, trafiają się prawdziwe perełki, jednak na te musisz się napralast second lotniskowdę szybko decydować.

Takim właśnie sposobem, dając sobie pół godzinki na kawę i spokojne przemyślenie oferty przegapiliśmy 10 dni all inclusive w pięcio-gwiazdkowym hotelu na Rodos za 700 euro.

Ofert all inclusive było całkiem sporo, ale nie lubię tego typu wakacji, a nad Rodos zastanawialiśmy się tylko z tego względu, że nigdy nie byliśmy na wakacjach na pięcio-gwiazdkowym wypasie.

Tak czy owak braliśmy raczej pod uwagę apartament ze śniadaniem, lub tylko lot, ale w przypadku lotów, trzeba było brać też pod uwagę całą poza lotniskową logistykę, bo przecież byłem kulawy.

Sto wiatrów w życi!

Wszystkich tych ofert razem wziętych było z rana całkiem sporo, lecz z upływem czasu ubywało tych lepszych. W całym tym kulowo-lotniskowym zgiełku nie mogliśmy się jakoś na nic zdecydować, biegaliśmy w kółko od lady do lady by dopytać jeszcze o jakieś duperele, a po podjęciu decyzji okazywało się że lot czy wakacje zostały przed chwilą wyprzedane.

Ostatecznie po spędzeniu prawie całego dnia na lotnisku, nerwowej bieganiny i kilku sprzeczek, zarezerwowaliśmy to co zostało na jak najbliższy termin, bo wracać do domu nie mieliśmy zamiaru.

Padło na biuro podróży Sunweb i Grecką wyspę Kos. Lot z noclegiem w podrzędnym hotelu, który na zdjęciach wyglądał skromnie, ale nie najgorzej. Wylot o 5:00 rano dnia następnego. 7 noclegów. Za naszą trójkę z ubezpieczeniem i dodatkowym bagażem wyszło 800 euro. W sumie nieźle, choć cudów nie było. Za podobne pieniądze zarezerwujesz bez problemu last minute na kilka tygodni przed planowanym wylotem, my mieliśmy już jednak trochę już tych poszukiwań dosyć.

Mamy zabukowane wakacje, czyli jeden problem z głowy. Pojawił się natomiast następny. Ponieważ była jakaś 13:00 a wylot mieliśmy dopiero następnego dnia, musieliśmy gdzieś przenocować. O ile my mogliśmy się przespać jak za starych dobrych czasów na ławeczce na lotnisku, o tyle Franek musiał mieć po pierwsze jakieś zajęcie na pozostałe pół dnia i po drugie miejsce, żeby się umyć i wygodnie się przespać chociaż te kilka godzin.

Kiedy mózg odmawia współpracy…

Nie wiem już czy to była bardziej kwestia zmęczenia, stresu, czy obawy o zrujnowanie wakacyjnego budżetu zanim jeszcze wyruszymy na wakacje, ale nagle padliśmy ofiarami przypadłości zwanej zaćmieniem umysłowym. Problemem nie do przeskoczenia stała się dla nas kwestia transportu tam i z powrotem do jakiegoś hotelu. Najbliższy hotel wchodzący w grę, czyli za w miarę przystępną cenę, znajdował się dobre kilka kilometrów od lotniska więc nocny maraton o kulach, z trzylatkiem i torbami pod pachą odpadał.

Właściwie dostanie się do hotelu może było względnie proste, ale my musieliśmy być o 3:00 w nocy z powrotem na lotnisku. Większość hoteli oferowała własny transport z i na lotnisko, ale nie w godzinach nocnych. Taksówka w Amsterdamie, to znowu majątek.last second lotnisko

Franek miał już dość. Był znudzony i zmęczony ciągłym bieganiem od stoiska informacji do przystanków komunikacji publicznej. W takich sytuacjach najlepiej chyba usiąść, napić się kawy, zjeść coś dobrego i zapomnieć na chwilę o problemie, który przeważnie rozwiąże się sam. Nas uratowały naleśniki. Przede wszystkim Franek był zadowolony. Usiadł spokojnie i zaczął pałaszować.

I nagle nas olśniło. Cały czas zakładaliśmy, nie wiem dlaczego, że komunikacja publiczna w nocy nie funkcjonuje. W końcu mieszkaliśmy na wsi i u nas rzeczywiście w nocy autobusy nie jeździły. Ale to przecież było największe lotnisko w Holandii. Ania rzuciła okiem na stronę internetową i okazało się, że zarówno dojazd do hotelu jak i powrót na lotnisko w nocy to nie jest najmniejszy problem. Spod branego przez nas pod uwagę hotelu mieliśmy bezpośredni dojazd na lotnisko.

Przejazdem w Amsterdamie

Za 100 euro zarezerwowałem pokój trzyosobowy w hotelu Corendon Village Hotel Amsterdam. Jak na Amsterdam, to wcale nie była wysoka cena, kuurde, pewnie to przez to, że na ostatnią chwilę, ale nawet ceny w hostelach nie były niższe niż 80 euro za noc. Ania chciała od razu jechać na miejsce.

Amsterdam ForestPomyślałem jednak, że warto jakoś Frankowi wynagrodzić godziny lotniskowej tułaczki. Szukając po internetach jakichś atrakcji w okolicach lotniskowo-hotelowych trafiłem na niedaleko położony park Amsterdam Forest. Pogoda dopisywała, zostawiliśmy więc torbę w przechowalni na lotnisku, zabierając z sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wsiedliśmy w autobus. Park okazał się strzałem w dziesiątkę. Trochę się złaziliśmy, ale było w nim ukrytych sporo atrakcji dla dzieciaków. Po jakimś czasie dotarliśmy do dużego fontanno-brodzika dla dzieci i placu zabaw. Franek się wyszalał i humory się wszystkim poprawiły.

Pomiędzy parkiem, hotelem i lotniskiem znajdował się spory węzeł komunikacyjny. W sumie hotel był położony jakieś 300 metrów od tego węzła i to nam później uratowało tyłki, bo odpadały mi już ręce od tego kuśtykania.

Późnym popołudniem Dotarliśmy do hotelu. Niestety, co pewnie było echem naszego zaćmienia umysłowego, z pozostawionej na lotnisku torby, nie zabraliśmy ani szczoteczek do zębów, ani co gorsza ŁADOWAREK do telefonów. Szczoteczki nie były problemem. Na recepcji dostaliśmy podręczne zestawy. Gorzej z ładowarkami. Szajse!

Hotel to wielki moloch, ale pokój był całkiem wypasiony jak na tą cenę. Szybkie odświeżenie się i przepyszny obiad w formie bufetu, który ostatecznie poprawił nam samopoczucie i o 22:00, po nastawieniu budzika na 2:00 w nocy, wreszcie poszliśmy spać. Autobus odjeżdżał spod hotelu. Nic już nie mogło się nie udać.

Co się jednak mogło nie udać…

Pobudka, ogarnięcie się, wymeldowanie i wyjście na przystanek. Czekaliśmy na jedyny nocny autobus linii N95, który stawał pod hotelem i jechał na lotnisko. Zobaczyliśmy nadjeżdżający autobus, ale nasz miał przyjechać dopiero za jakieś 10 minut, a ten to nie N95 i nie jechał na lotnisko. Tak przynajmniej przeczytaliśmy na przednim wyświetlaczu więc machnęliśmy ręką i kierowca pojechał dalej.

Kiedy nas mijał…. opadły nam kopary. Autobus chyba był po jakiejś libacji, bo na tylnym wyświetlaczu widniało wdzięczne… …pababam… … N95 – Schiphol „Fucking” Airport! No tak, przecież inny autobus tędy nie jeździ. Niech to dunder świśnie!

Ja tam w los nie wierzę, ale Ania tak, a to odczytała jako jego zwykłą złośliwość. No bo przecież to już była przesada. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają. Letnie wakacje 2018 robiły wszystko, by stać się pierwszą pozycją na nie istniejącej jeszcze czarnej liście nieudanych wakacji.

Ania złapała Franka pod pachę, a ja wtargałem plecak na plecy, i odpaliłem atomowe kule. Ogień na lotnicho!

Dalej na szczęście poszło już gładko. Z buta dotarliśmy do wcześniej wspomnianego węzła komunikacyjnego, a na autobus nie czekaliśmy nawet 5 minut. Dojechaliśmy na Schiphol, odebraliśmy bagaż, przeszliśmy kontrolę i odprawę, i wsiedliśmy do samolotu. Jeszcze kołowaliśmy, kiedy Franek zasnął. 3 godziny lotu minęły spokojnie.

Wymarzone wakacje last second

Wylądowaliśmy. Wojskowe lotnisko na Kos wygląda trochę jak dworzec PKS w Częstochowie. Wydostaliśmy się z obskurnego budyneczku na zakurzony parking.

W tłumie znaleźliśmy naszą koordynatorkę, która oddelegowywała ludzi do odpowiednich autokarów. Upał, tłum, kurz i chaos. Jeśli tak wyglądają wczasy przeciętnego turysty, to zaczynam się zastanawiać, czy ludzie mają równo pod sufitem, jeśli dobrowolnie decydują się na takie spędzanie wolnego czasu.

wakacje last secondZapędzono nas pod jeden ze zdezelowanych autokarów. Jeszcze chwila czekania, załadunek bagażu i można było zająć miejsca. W autokarze capiło spalinami, całkiem jak w starym, przegubowym ikarusie. Ania dobrze usiadła, bo przez całą drogę kapała jej na głowę woda z poklejonej taśmą klimatyzacji. Przez brudne szyby autokaru podziwialiśmy nieco ponury krajobraz, a mojej zwykle optymistyczniejszej połówce coraz bardziej rzedła mina. Może było to zależne od okna, które było tak brudne, że wszystko przez nie wyglądało gorzej niż w rzeczywistości. Tak czy siak, Ania w końcu zadała mi pytanie:

gdzie my do cholery jesteśmy?

Minęliśmy kilka wdzięcznych hoteli, położonych pośrodku niczego, gdzie wysiadali kolejno turyści. Dojechaliśmy do miasta Kos i przyszła pora na nas. Wysiedliśmy. Kierowca pokazał nam niewielki budyneczek i zaczął wyładowywać nasz bagaż.

To znaczy zacząłby wyładowywać, gdyby było co wyładowywać. Okazało się, że naszej torby nie ma. Kierowca umył ręce i kazał dzwonić do koordynatorki. No tak, tylko że nasze telefony padły, bo nie podładowaliśmy ich w nocy. Ania tego nie uniosła i normalnie się rozkleiła. Nie mieliśmy ze sobą praktycznie nic. Pozostało nam iść do hotelu i próbować dodzwonić się do koordynatorki z recepcji.

W recepcji okazało się jednak, że jesteśmy za wcześnie i nasz pokój nie jest jeszcze gotowy. Z telefonu w recepcji mogli byśmy skorzystać, ale niestety mają jakieś problemy i się zesrał. Po kilku próbach i po tym jak nas 2 razy rozłączyło w trakcie rozmowy, powiedziałem Ani że nie ma sensu żebyśmy wszyscy tak kwitli na recepcji i żeby poszli do centrum kupić Frankowi krótkie spodenki i kąpielówki, bo ten jak zobaczył basen, o niczym innym nie chciał słyszeć.

Z jednej tych przerwanych rozmów udało nam się usłyszeć od koordynatorki, że co ona ma bidna poradzić na to, że kierowca zgubił nasz bagaż?

Podpytaliśmy więc pani w recepcji którędy na miasto i Ania z Frankiem ruszyli na poszukiwanie gaci, a ja zostałem by walczyć dalej z awariami telefonów i innymi ćwierćmózgami w koszulkach ze słoneczkiem.

koniec końców

Potem było już tylko lepiej i ostatecznie wakacje na Kos zaliczamy do udanych, a sama wyspa jest niesamowita i jeśli krytycznym okiem uda nam się przefiltrować atrakcje polecane w przewodnikach, na pewno da się na niej znaleźć wiele pięknych i ciekawych miejsc. Więcej o wyspie Kos i o tym jak potoczyły się dalej nasze nieplanowane wakacje last second przeczytacie w artykule Ani. Życzę miłej lektury.

Podsumowując.

Lubię takie przygody, ale nie lubię wakacji organizowanych i podczas tej przygody mogłem się tylko bardziej utwierdzić w  przekonaniu że wakacje z biurem podróży to nie dla mnie. Na pewno w przyszłości spróbujemy dać last second drugą szansę, ale wtedy będzie to sam lot w ciemno, bez obskurnych hoteli, które wyglądają zupełnie inaczej niż w folderach, bez koordynatorów biur podróży, którzy robią wielkie oczy kiedy oczekujemy od nich że będą wykonywać swoją robotę jak należy, bez zgubionych bagaży i przede wszystkim bez gipsu na nodze 😀

Przy odrobinie szczęścia i zdrowego rozsądku decydując się na last second nie będziecie musieli godzinami tkwić na lotnisku, żeby ostatecznie wybrać wczasy, na które normalnie podczas przeglądania ofert biur podróży nawet nie chcieliście patrzeć.

Niezaprzeczalnym faktem jest, że w ten sposób można naprawdę tanio wyhaczyć fajne wakacje. O ile ma się odrobinę szczęścia i łeb na karku…

Słowem, polecam, ale robicie to na własne ryzyko 😉 !!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *