Kiedy od strony Mostaru wjechaliśmy z powrotem na teren Chorwacji i skręciliśmy w lewo w kierunku Kupari, znów mogliśmy kontemplować nadmorskie widoki. Droga ciągnie się tutaj wzdłuż wybrzeża, praktycznie wciśnięta między morze i góry.
Minęliśmy Arboretum Trsteno i zjazd na Dubrownik. Dopiero w miejscowości Srebreno zjechaliśmy w prawo i wjechaliśmy na camping po lewej stronie.
Większość nadmorskich campingów w Chorwacji to niewielkie obiekty wciśnięte między drogę i stromo opadające nadbrzeże. Ze względu na górski charakter terenu, miejsca jest raczej niewiele. Dlatego cudów się nie spodziewajcie. A i o camping z własną plażą nie jest łatwo.
Kupari
Camping Matkovica położony w miejscowości Milni dostępu do morza nie ma w ogóle. Jest to mały obiekt, co w sumie może też być jego atutem, z niewielkim, prowizorycznym sanitariatem. Do tego jest położony praktycznie w centrum miasteczka. Na szczęście miejsca dla nas nie zabrakło.
W pobliżu znajduje się jeszcze jeden camping Auto Camp Kupari. Jest on sporo większy niż Matkovica. Jednak na obu campingach miejsca są osłonięte drzewami, a i odległość na piechotę do plaży Kupari z obu obiektów jest mniej więcej taka sama, czyli 15 minut.
To właśnie Kupari było naszym celem, dlatego też dnia następnego wybraliśmy się na plażę położoną w zatoce umarłych hoteli. Plaża bardzo fajna, ale pomimo iż mogłoby się wydawać, że ze względu na charakter górującego nad nią ośrodka powinna być również opustoszała i leżeć odłogiem, nie należy liczyć na intymność. Ludzi w ciągu dnia jest tutaj mnóstwo. Jest tutaj nawet bar, gdzie można kupić napoje i przekąski. Niemniej miejsce jest godne polecenia.
Trochę pochlapaliśmy się w ciepłym morzu, a potem Bartek wybrał się na zwiedzanie umarłych hoteli.
Kupari – trochę historii
Kupari, to nadmorski kurort, który w czasie wojny na Bałkanach uległ zniszczeniu. Okazały Grand Hotel powstał już w 1920 roku. Jest on wpisany na listę dziedzictwa kulturowego. Kolejne hotele powstawały w latach 50-70. W latach 70-tych i 80-tych Kupari przechodziło okres swojej świetności. Był to bardzo luksusowy kurort, gdzie swoją rezydencję miał sam Tito. Wakacje spędzała tutaj ludność Dubrovnika i jugosłowiański rząd. Hotele, wille, camping, restauracje, boisko.
W 1991 roku Kupari zostało ostrzelane przez Jugosłowiańską Armię Ludową i zajęte prze Serbów. Po nieco ponad pół roku Chorwaci odzyskali Kupari. Przez lata zniszczone hotele były jeszcze bardziej dewastowane i szabrowane. I tak trwają do dziś.
Obecnie Kupari stanowi swoistą atrakcję turystyczną. Turyści fotografują budynki z zewnątrz, a ci bardziej odważni zwiedzają je nieco dokładniej. Oczywiście nie wszystkie miejsca są dostępne. Wiele klatek schodowych jest zawalonych. Ruiny nie są w żaden sposób zabezpieczone, a należy pamiętać, że ich zwiedzanie może być niebezpieczne. Robicie to na własne ryzyko. Oczywiście 🙂
Oglądania jest na kilka godzin. Wrażenie jest niesamowite. Z jednej strony można poczuć przepych i rozmach, jakim to miejsce odznaczało się w latach prosperity, przespacerować się aleją palm przed hotelem Grand, tak jak robili to ówcześni goście i starać się sobie wyobrazić jak mogła wyglądać przeszłość sprzed 40 lat. Z drugiej strony mamy powojenny krajobraz. Dziury po pociskach artyleryjnych i po kulach. Widzimy ogrom zniszczenia, jaki niosła ze sobą wojna. Smutne, ale niepowtarzalne doświadczenie. Większość z nas zna przecież wojnę tylko z filmów i z lekcji historii.
Przyszłość Kupari?
Były jakieś plany na zagospodarowanie kurortu, znalazł się jakiś inwestor, ale chyba nic z tego nie wyszło. Problemem jest na przykład Grand Hotel, który wpisany na listę dziedzictwa kulturowego, nie może być zniszczony, ani przebudowany. Z resztą może i lepiej, bo w planach miał tutaj powstać nowoczesny i luksusowy kurort, do którego zwykli, średnio zamożni zjadacze chleba pewnie nie mieli by dostępu. Miejsce straciło by całą magię, a historia poszłaby w niepamięć. Oczywiście rozumiem, że dla regionu i całego państwa korzystne byłoby zagospodarowanie obiektu, ale trochę byłoby żal zrównać to miejsce z ziemią, a na jego miejscu postawić brzydkie, szklane molochy. A jak wy sądzicie?
Niemniej jeśli wybieracie się do Dubrovnika, koniecznie zahaczcie o Kupari.
Dubrovnik – perła Chorwacji
Do Dubrownika z Milni można się dostać łodzią, a bilet można kupić u właścicielki campingu. My jednak wybraliśmy nieco inny środek transportu i nie będę ukrywać, że głównym czynnikiem decydującym była tutaj cena.
Wieczorem wsiedliśmy więc w autobus i ruszyliśmy do Dubrownika. Autobus nie dojeżdża niestety do starówki. Trzeba wysiąść wcześniej, zanim autobus wjedzie do miasta i dojść do centrum na piechotę. My oczywiście wysiedliśmy za późno i kawałek musieliśmy się przejść. A i z powrotem mieliśmy niewielkie problemy z odnalezieniem właściwego przystanku. Ale ostatecznie się udało 🙂
Szczerze mówiąc nie spodziewaliśmy się po Dubrowniku cudów. W końcu czego można się spodziewać po mieście. Miasto, choć nie wiem jak piękne by było, nadal pozostaje miastem. Kolejny Kraków, czy Praga, tylko w śródziemnomorskim wydaniu.
Tak to już z nami jest, że przygotowując jakąś wyprawę, to ja jestem zazwyczaj tą jednostką w naszym stadle, która „studiuje” przewodniki, ewentualne plany i mapy. Bartek zazwyczaj atrakcji szuka przez internet, dzięki czemu niejednokrotnie wyszukuje prawdziwe perełki, czyli miejsca takie, które w przewodniku rzadko można znaleźć. I tak Bartek wymyślił Kupari, ja natomiast byłam mniej więcej rozeznana co chcemy zobaczyć w Dubrowniku.
Kiedy więc dotarliśmy do Bramy Pile, którą można przejść przez dubrownickie mury obronne od wschodniej strony, zrobiliśmy sobie niewielki postój na zakup wody i zrobienie kilku zdjęć. Bartek zaczął jednak mitrężyć, więc zniecierpliwiona go pogoniłam. Plac był urokliwy i rozpościerał się z niego ładny widok, ale przecież przyszliśmy zobaczyć starówkę. Mój małżonek odparł lekko zdziwiony, że no jak to, przecież jesteśmy.
Dubrownik wapieniem stawiany
Ja też się co prawda cudów nie spodziewałam, ale zaskoczyłam się tym, że po pierwsze Bartek nie wie gdzie idzie, co oznacza, że sam nie wysilił się wcale żeby o Dubrowniku trochę poczytać i sprawdzić mapę, co z kolei oznacza, że ma do mnie duże zaufanie :D. Po drugie natomiast jego oczekiwania co do Perły Adriatyku są naprawdę niewielkie.
Tak czy siak, po krótce wytłumaczyłam mu, że skąd, na starówkę dopiero wejdziemy przez tę oto bramę. Sytuacja nas tylko troszkę rozbawiła, po czym skierowaliśmy się wewnątrz murów obronnych.
Byliśmy bardzo, ale to bardzo miło zaskoczeni. Starówka Dubrownika jest przepiękna. Z całą pewnością zasługuje na miano Perły Adriatyku, zwłaszcza, że kolor podobny :). Przespacerowaliśmy się uliczkami podziwiając piękne budowle i place, których jednak nie będę tutaj opisywać. O zabytkach i budynkach, takich jak choćby na przykład Pałac Rektorów możecie poczytać wszędzie, a nie każdy jest fanem architektury, nawet jeśli jest bardzo stara.
Niemniej jednak wąskie uliczki Dubrownika, wciśnięte pomiędzy kamienice z białego kamienia i łączące ze sobą większe place, są warte przynajmniej pobieżnego zwiedzenia. Na placach piękne budynki kościołów i obiektów kultury również robią spore wrażenie. Do tego wapień, z którego wykonane są niemal wszystkie budynki i ulice, nadaje miastu wręcz baśniowej aury.
Atrakcje – te prawdziwe i te wątpliwe
Poszliśmy też do niewielkiego portu, położonego od zachodniej strony starego miasta. Możecie tam wybrać się w krótki rejs „pirackim okrętem”, co dla dzieci jest niewątpliwą atrakcją. My jednak nie zdecydowaliśmy się na taką rozrywkę, bo cena skutecznie nas zniechęciła, a i robiło się już późno.
To, co możemy z całym przekonaniem odradzić, to zwiedzanie „oceanarium” znajdującego się w Dubrownickich murach. Zwierzęta były pozamykane w skandalicznie małych zbiornikach. Żółw pływał samotnie w małym betonowym baseniku. Widać było, że chyba się ich turyści czepiali, bo wszędzie wisiały informacje, że warunki są zgodne z przepisami obowiązującymi w Chorwacji. Widok był raczej przygnębiający. Żałujemy, że odwiedziliśmy to miejsce, wspierając w ten sposób to niby oceanarium.
W Dubrowniku byliśmy krótko, bo wybraliśmy się tutaj zdecydowanie zbyt późno. Radzimy przyjechać tu wcześniej, a po południu zatrzymać się w jednej z tawern na obiad i przy lampce wina posłuchać muzyki granej na żywo.
W tle Pałac Rektorów
Koniec Chorwacji?
Kolejnego dnia rano zwinęliśmy graty i jeszcze raz, tym razem paździochem, odwiedziliśmy plażę w Kupari. Po harcach w morzu, słodkim lenistwie na plaży no i oczywiście po kolejnej sesji zdjęciowej (tym razem byłam zmuszona do obfotografowania naszej T3 na tle palm) ruszyliśmy w drogę powrotną. To oczywiście nie oznacza końca pobytu w Chorwacji. Musieliśmy przecież wrócić tą samą drogą 🙂
Po wyjeździe z Kupari chciałam zobaczyć Arboretum Trsteno, ogród botaniczny znany z serialu „Gra o tron”. Miejsce to było tłem dla scen w ogrodach Królewskiej Przystani. Jest to najstarszy ogród botaniczny w Chorwacji, jeden z najstarszych w Europie i na pewno bardzo piękny.
Bardzo chciałam go zwiedzić, tym bardziej, że przejeżdżaliśmy obok, a kolejna taka okazja może się już nigdy nie nadarzyć. Niestety Franek akurat właśnie zasnął, parking odstraszał ciasnotą, a Bartek patrzył się na mnie jak na wariatkę, że znowu coś wymyślam. Ostatecznie się nie upierałam, bo wiadomo, jak dziecko śpi, a przed sobą macie kilkaset kilometrów do przejechania, to się nie zatrzymujecie!
Trochę mi jednak żal 🙁